środa, 23 czerwca 2010

Dzień 12: W królestwie zapachów

Od rana tematem głównym rozmów naszych dzieci był basen, czy zdążymy wrócić z wycieczki przed zamknięciem o 19.00. Wybraliśmy jako nasz dzisiejszy cel wycieczkowy miasto Grasse, niezbyt daleko położone, żeby móc jeszcze popływać po powrocie na kemping. Pojechaliśmy tam lokalnymi drogami przez masyw Esterel, żeby trochę zaoszczędzić, ale i tak częściowo automapa poprowadziła nas autostradą, przy czym akurat o dziwo odcinek ten nie był płatny.


Po dojechaniu do celu jakoś udało się znaleźć wielopoziomowy parking z wolnymi miejscami i ruszyliśmy w miasto. Zrobiło na nas miłe wrażenie - sporo wyrobów artystycznych i kosmetycznych, ciekawe zaułki i niezbyt tłoczno. W pewnym momencie stanęliśmy przed Muzeum Ubiorów i Biżuterii (Musée provençal du costume et du bijou) i nasze córki natychmiast zapragnęły je zobaczyć. A ponieważ okazało się, że jest darmowe, to weszliśmy bez wahania. Ekspozycja nie była jakoś ogromna, ale jak na potrzeby naszych dziewczyn całkiem wystarczająca - obejrzeliśmy wszystko z dużym zainteresowaniem.


Okazało się, że to był tylko wstęp do dalszego zwiedzania, bo zaraz po sąsiedzku znajdowała się fabryka perfum oraz muzeum Fragonard. Samo zwiedzanie muzeum oraz fabryki było bezpłatne, ale nie sposób było czegoś nie kupić w miejscowym sklepie. Sprzedażowy majstersztyk! Oczywiście spędziliśmy tam masę czasu, wręcz nie mogliśmy wyjść, gdyż wpadłyśmy (nasze córki i ja ;) w trans testowania różnych zapachów. Dziewczynki stwierdziły nawet, że jest to tak ciekawe, że nawet na basen możemy się spóźnić ;)


Z powrotem poszliśmy trochę inną drogą, wąskimi zaułkami rzadko odwiedzanymi przez turystów, odwiedzając po drodze katedrę. Odżyły we mnie wspomnienia lizbońskiej Alfamy, zwłaszcza, że gdzieniegdzie suszyło się pranie na sznurkach wysoko zamocowanych pod oknami kamienic. Wreszcie doszliśmy do parkingu Martely, gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Okazało się, że sąsiaduje on z supermarketem Monoprix i tam mogliśmy nabyć prowiant do lunchowych kanapek oraz lody pakowane po 6 sztuk, które są dość atrakcyjną cenowo alternatywą dla lodów sprzedawanych w małych sklepikach. Gdy skierowaliśmy się do samochodu, okazało się, że nikt z nas nie zapamiętał dokładnie, gdzie zaparkowaliśmy. No i zaczęły się poszukiwania samochodu, bo obok siebie były dwa podobne wielopiętrowe parkingi. Trzeba było powrócić jeszcze raz do miejsca, od którego zaczęliśmy zwiedzanie Grasse i tym sposobem udało się nasz kochany pojazd odnaleźć. Nie będę nawet pisać, ile czasu na to straciliśmy. Teraz dzieci już pilnują bardzo dokładnie, gdzie parkujemy :)


W drodze powrotnej do Frèjus odwiedziliśmy jeszcze malowniczy wąwóz rzeki Loup i wodospady (Gorges du Loup), a także miasteczko St-Paul-de-Vence.


St-Paul nie zrobiło na nas dobrego wrażenia, choć samo w sobie urokliwe to bardzo zatłoczone - całkowicie opanowane przez turystów różnych nacji i sklepiki z luksusowymi pamiątkami. W sumie dzień można było zaliczyć do udanych, bo po powrocie udało się jeszcze pobawić się i popływać w basenie, a potem zjeść smaczną obiadokolację :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz