poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dzień trzeci: Niedziela z Polonią francuską

Dziś rano zastanawialiśmy się, co będziemy robić pierwszego dnia pobytu we Francji. Przed nami tyle możliwości i nie wiadomo, co wybrać na początek. Oprócz pójścia na mszę niedzielną nie mieliśmy żadnej wyraźnej koncepcji, więc wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy poszukiwania kościoła we Frèjus. Miasteczko okazało się dużo większe niż się spodziewaliśmy. Rozległe nabrzeże, część zabytkowa z czasów rzymskich, mnóstwo hoteli i apartamentowców. Osobie będącej tu po raz pierwszy od razu nasuwają się skojarzenia z klimatem Saint Tropez z filmów z Luis de Funesem. Szukaliśmy kościoła i jakoś trudno nam było coś znaleźć. W końcu na tabliczce wypatrzyliśmy napis Eglise Saint Roch i rzeczywiście za chwilę naszym oczom ukazał się kościół. Co ciekawe, msza miała się rozpocząć tu za 10 minut (godz. 10.00 oraz 17.00). Trudne okazało się zaparkowanie samochodu w kompletnie zatłoczonych uliczkach, ale i to się udało. Msza po francusku, na szczęście Francuzi używają książek, co trochę ułatwia zrozumienie tego, co mówi ksiądz. Zwróciły naszą uwagę dwa polskie akcenty w kościele: obraz M.B. Częstochowskiej przy ołtarzu oraz wizerunek Jezusa Miłosiernego wiszący z boku. Cóż, pomyślałam, może we Francji te obrazy są popularne - nie mogłam znaleźć jakiegoś bardziej logicznego wytłumaczenia. Msza się skończyła i ksiądz na koniec pokazał karteczki, które potem rozdawał przy drzwiach. Na karteczce znajdowały się dane kontaktowe księdza: ks. Jerzy (Georges) Chorzempa i dalej po francusku opis tego, co dzieje się w tej parafii. Zagadka się wyjaśniła. Oczywiście zagadnęliśmy naszego rodaka przy wyjściu z kościoła. Ksiądz Jerzy natychmiast zaprosił nas na spotkanie Polaków z tych rejonów, które miało się rozpocząć za dwie godziny w odległym o 30 kilometrów Grimaud. Z zaproszenia ochoczo skorzystaliśmy. I tak mieliśmy już "plan" na ten dzień.

Ksiądz poprosił, żebyśmy chwilę poczekali, a potem jechali za nim. Parę minut staliśmy przy plebanii rozmawiając z Polką, która miała zabrać się z księdzem samochodem, potem dołączył do nas konsul RP z żoną, którzy przyjechali z Lyonu. Dowiedzieliśmy się, że w tym kościele co niedzielę o 17.00 odbywają się msze dla Polaków. Wkrótce wyruszyliśmy w kierunku Grimaud i Saint Maxime. Droga była bajkowa, wąska i kręta z morskimi widokami, przez nadmorskie miejscowości o tej porze roku całe w kwiatach (oleandry, lawenda, milin amerykański, agapanty i mnóstwo innych nierozpoznanych). Zręcznie ominęliśmy korki i dotarliśmy do starego kościoła w okolicach Grimaud położonego w rozległym ogrodzie. Spotkanie miało dwie części. Pierwsza - religijna w kościele, a druga przy grillu na świeżym powietrzu. Przy długich stołach zasiedli Polacy w różnym wieku, mieszkający w południowej Francji. Bardzo sympatyczne i ciekawe doświadczenie, choć byliśmy chyba jedynymi turystami z Polski.

W powrotnej drodze nie mogło się obyć bez kąpieli w morzu, z wytęsknieniem wyczekiwanej przez dzieci. Plaża pomiędzy St-Aygulf i Frèjus bardzo przypominała dzieciom wakacje nad Bałtykiem, tylko woda w morzu w tym miejscu okazała się dużo cieplejsza. Wieczorna kąpiel była bardzo miłym zakończeniem dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz